środa, 5 listopada 2014

Pustaki z minionego miesiąca │Denko październikowe

Witajcie,

Jakoś od weekendu ciężko mi się ogarnąć - zajęć mam mnóstwo i ciągłe poczucie niewyrobienia normy w ciągu dnia, choć i tak spać chodzę późno:P 
Dodatkowo ich przybywa;) Od dziś fitness, no bo foczka...☺ Mam twarde postanowienie, by codziennie choć godzinę poćwiczyć - może publiczna deklaracja prędzej mnie wyciągnie z kanapy;).
Ale wracając do tematu dzisiejszego posta... W wyniku ostatnich rozmów powstałych wokół denka, zaczęłam się zastanawiać dlaczego u siebie mam "projekt denko", od kiedy go zaczęłam i jak mocno obniża (czy w ogóle) standard mego bloga?
Zerknęłam zatem do Archiwum i czarno na białym - w 3 miesiącu od powstania Kosmetycznej Wyspy pojawiło się pierwsze denko. To, co od początku kierowało moim projektem, do teraz jest aktualne, czyli:
  • lubię kończyć kosmetyk, bo w jego miejsce mogę wyciągnąć nowy - zapewne gorąco wyczekiwany,
  • takie zbieranie "śmieci" mobilizuje mnie do systematyczności:). W między czasie zrezygnowałam z zachowywania opakowań po płatkach kosmetycznych:P Fakt ubywają, ale one jakoś mi znikają szybko tak czy siak... na inne typu - denko po wkładkach - sama bym nie wpadła jednak:P
  • w projekcie, mam (mamy), mini opinie w pigułce. Dla mnie to błyskawiczny podgląd, co mi służyło, do czego chcę/chciałam wrócić, a co omijać szerszym łukiem...
Wiem, że są zwolennicy i przeciwnicy denek - należę do pierwszej grupy, z pewnymi oczywiście zastrzeżeniami. Mianowicie lubię, kiedy denko jest czytelne - w jakiś jasny sposób skategoryzowane - u mnie jest to kolorystyka. Spotkałam się z podziałem na perełki, średniaki i słabeusze... Kiedy mam jasno przedstawiony taki zbiór kosmetyków - szybko orientuję się w temacie i gdy chcę zgłębiam, co mnie zainteresowało...
Oczywista, nie muszę już pisać, że co jest słabeuszem u Kasi - u Basi, czy u mnie może być hitem, etc...
Co do jakości bloga, w znaczeniu czy denko ją podnosi, czy obniża. Uczciwie rzecz ujmując, nie odczuwam z tego tytułu ani wzrostu ani obniżki;). Traktuję projekt jako część Kosmetycznej Wyspy, przerywnik między standardowymi recenzjami i "pamiętnik" z mini opiniami...
Tyle tytułem dzisiejszego denkowego wstępu, zatem do dzieła...

Legenda:
  • kolor zielony - produkt godny uwagi, chętnie do niego wrócę...,
  • kolor pomarańczowy - mam mieszane uczucia... lub możliwe, że jeszcze nabędę...,
  • kolor czerwony - temu produktowi mówię "nie", z różnych powodów, zatem zachęcam do czytania, bo może się okazać, że dla Was będzie "tak":)...








  1. Maska do twarzy Planeta Organica - w kosmetykach rosyjskich zachwycają mnie zapachy, takie jakich szukałam wśród natury. Ta maska była bardzo przyjemna w użyciu, fajnie chłodziła i łagodziła, skutecznie nawilżając lico. Jednak mam tyle nowych i kolejnych na nie pomysłów, że nie sądzę, bym kiedyś do niej wróciła.
  2. Scrub do ciała Bio2You - o ile mnie pamięć nie myli - łotewska marka - niedawne odkrycie. Ale ten scrub nie podbił mego serca. Głównie dyskwalifikuje go zapach, w którym pokładałam niezapomniane doznania, a tu mieszanka brzoskwini z migdałem okazała się dla mego nosa fiaskiem. Samo działanie poprawne, jednak stawiam na większe cząstki złuszczające;).
  3. Emulsja oczyszczająca z granatem Alterra - niestety Alterrę darzę coraz mniejszym zaufaniem. Tylko kilka produktów się u mnie sprawdziło i jest jeden bestseller, aczkolwiek to nie ta emulsja. Dla oddania sprawiedliwości, myje, ale nie zmywa makijażu. Jako poranne odświeżenie byłaby idealna, gdyby nie przebijał intensywny zapach alkoholu. Z rana wolę coś lżejszego i milszego...
  4. Balsam do ciała Pat&Rub - jestem na tak, jednak nie zawsze może być wystarczający. Seria hipoalergiczna to druga ulubiona, po otulającej i nawet bardziej na lato niż ta druga z wymienionych. Sprawdził się od stóp po szyję, poprzez dobre wchłanianie, skuteczne nawilżanie, łatwą aplikację i delikatny aromat - radość użytkowania:).
  5. Otulający scrub do ciała Pat&Rub - jeśli opanuje się niebanalną technikę obsługi, może stać się ulubieńcem - zapraszam na recenzję - klik.
  6. Babydream płyn do kąpieli dla dzieci - miniatura - lubię chyba wszystkie produkty marki, do tego przyjazne ceny, zachęcają do częstych i regularnych powrotów. Płyn zużył mój syn i oboje byliśmy zadowoleni:).
  7. Kula Organique - bezapelacyjna miłość ♥ - recenzja, na którą serdecznie zapraszam - klik.
  8. Pomadka ochronna z filtrem Lavera - nie zdążyliśmy nawet zdenkować, bo lato  jest po prostu za krótkie, a daty ważności obligują. Poza tym okrutnie bieliła, nie moja bajka... dawno temu o niej wspominałam w poście - klik.
  9. Krem aloesowy Santa Verde (medium) - tutaj miniatura, ale wyczuwam w powietrzu wiele dobroci, z tego może być pełnowymiarowa miłość. Jak tylko nadejdzie ten moment, na pewno zakupię:).
  10. Maseczka do twarzy Terra Naturi - niestety, okazała się zbyt mocna na moje lico, o czym poczytacie tutaj - klik.
  11. Szampon migdałowo - arganowy Alverde - tak, jak zazwyczaj bardzo mi pasują szampony marki, tutaj nie zaiskrzyło. Cieszyłam się, że się skończył.
  12. Dezodorant aloesowy So Bio Etic - tradycyjnie mi tu małż obniża średnią i twierdzi, że deo był właśnie średni i niewydajny. I woli bym mu kupowała Tea Tree dr.Organic:P.
  13. Żel i szampon Lavera - głównie korzystał mój syn:). Nie narzekałam też, kiedy umyłam nim włosy - poradził sobie z olejem i były po nim całkiem przyzwoite - nie trzeszczały bynajmniej.
  14. Maseczka do twarzy Natura Siberica - w obliczu składnikowych wątpliwości i wycofania ze sprzedaży przez Komisję Europejską, skróciłam jej żywot. Ale też nie uwiodła mnie, nawet zapachem... żalu nie było zatem.
  15. Aloesowe mydło do rąk Jason - przyzwoity myjak, który nie wysuszył na wiór naszych dłoni - co raz bardziej też, zaczynam cenić moc aloesu:).
  16. Woda winogronowa Caudalie - nie pieję nie wiadomo jak z zachwytu, ale to chyba jest wynikiem tego, że ja w ogóle nie potrafiłam dotychczas używać tego typu specyfików. Nie lubię zimą się chłodzić, natomiast w gorące dni, kiedy skóra dramatycznie się przesusza świetnie zdaje egzamin. Nawet małż się polubił z wodą, dlatego na upalne chwile naszego życia - prawdopodobnie wyłącznie czas urlopu - chętnie będę nas zaopatrywać w ten kosmetyk.
  17. Woda toaletowa Scent Essence Avon - świeży, przyjemny i subtelny zapach,  ładnie sprawdził się w gorącym słońcu:).
  18. Olej z baobabu - porównywany bywa do arganowego... Nie jest jednak moim must have.
  19. Carrot Oil - wyhaczony w TKMaxx - nie używałam solo, tylko do kręcenia kosmetyków, najwięcej dodałam do wakacyjnego olejku do opalania;).
  20. Olej do ciała limonka Alterra - bardzo fajny w kąpieli, bo do ciała, to oleje u mnie na co dzień nie za bardzo;). Świeży aromat sprawdza się szczególnie latem.
  21. Olejek Tea Tree - a to już nasze domowe must have, szczególnie lubi małż. Jednak niestety olejek olejkowi nie równy i ten konkretny okazał się słabszym bratem olejku dr.Organic - i na pewno będę do niego wracać.
  22. Olej z czerwonych malin - nie używałam solo, bo nawet nie zdążyłam, a już przyparła mnie do muru data ważności. Skończył w wakacyjnym olejku do opalania - wpasował się, jak ulał, zważywszy na posiadany filtr. Bardzo chętnie znowu nabędę.
  23. Hydrolat kadzidłowca Balm Balm - fantastyczny produkt, o którym więcej możecie przeczytać tutaj - klik. Niedawno do kompletu dołączył olejek z kadzidłowca:).


 Znacie coś z powyższych zużyć?


Oczywiście pamiętam o zabawie dla Czytelników i wkrótce pojawią się wyniki.
Podobnie, jak z powoli kończącym się konkursem, który zostawiłam Wam przed wyjazdem.
Jeśli ktoś ma chęć na udział w zabawie, jeszcze zostało kilka chwil - zapraszam tutaj - klik.

pozdrawiam

Brak komentarzy :

Prześlij komentarz

Cieszy mnie każde Twoje "dzień dobry", miłe słowo, opinia... wyrażone w komentarzu. Jeśli jednak, akurat jesteś zły, sfrustrowany i nie podoba Ci się moja czcionka;) - zachęcam na fitness - potem możemy spokojnie porozmawiać, nie obrażając przy tym nikogo:) Dziękuję!

Top Gaduły

Kontakt

Nazwa

E-mail *

Wiadomość *